Nawiązując do wydarzen z Worcławia i oczywiscie utrzymujac tematyke tego topica dziś kolejny felieton:
Sportowi impotenci
MAREK JÓŹWIK
Wypadki we Wrocławiu potwierdzają przypuszczenia antropologów, że ze wszystkich zmian, jakie zachodzą na Ziemi, najmniejsze dotyczą człowieka. Pod woalką kultury i technologii ciągle widać oblicze neandertalczyka. Raz tu, raz tam - wszędzie ta morda jest paskudna i dzika. Uliczna burda we Wrocławiu dostarczyła także nowych informacji. Między innymi tej, że sport ma tu niewiele do rzeczy, choć długo sądzono, że właśnie on, a zwłaszcza futbol, jest przyczyną agresji.
Szalikowcy Lecha Poznań i Śląska Wrocław nie umawiali się na mecz. Umówili się na bitwę. Ci ludzie nie kojarzą barw klubowych z futbolem. Oni je kojarzą z totemami plemiennymi. Za swoich bohaterów wcale nie uznają piłkarzy. Ich idolami są przywódcy stada, a siła stada jest ich siłą. Oni mawiają: "klub to my" i "piłkarzyki, pajacyki".
Wszyscy mamy kłopoty z nazwaniem grup destrukcji. Dawno zauważono, że takie określenia, jak "kibol", "chuligan" czy "pseudokibic" odbierane są w tej subkulturze jak komplementy, zresztą mylące, ponieważ sugerują ścisłe związki ze sportem. Tymczasem są to grupy sportowych impotentów, którzy nie czują i nie rozumieją sportu. Podnieca ich szalik, na jego widok uderza im adrenalina, wyzwala się agresja, którą okazują inaczej niż każdy zdrowy kibic sportu.
Walka z tym zjawiskiem, nie tylko w Polsce, zmierza jedynie do eliminacji skutków i to jest fundamentalny kłopot. Stalowe siatki, monitoring, przetrzymywanie przez policję czy szybka ścieżka sądowa są niewątpliwie dokuczliwe i doraźnie skuteczne, jednak nie eliminują przyczyny. To tylko rozwiązania techniczne, co potwierdzają doświadczenia brytyjskie. Na angielskich stadionach udało się spacyfikować agresję, ale nie udało się ucywilizować angielskich wycieczek na meczach za granicą. Dlaczego? Być może z powodu zbyt uproszczonej diagnozy zjawiska, która upatruje przyczyn problemu w biedzie i bezrobociu. Tymczasem wśród aresztowanych za rozróby bywają nauczyciele, prawnicy, urzędnicy bankowi, dzieci z bogatych rodzin. We Wrocławiu też zatrzymano młodego prawnika, który nie miał przy sobie kodeksu wykroczeń, tylko pałę, kastet i gaz. Tak więc łatwe wyjaśnienia na ogół nie tłumaczą niczego.
Z tej sytuacji, niestety, nie ma wyjścia. Z braku lepszych pomysłów trzeba polegać na skutecznych technikach. My mamy tu spore braki, zatem jest nad czym pracować. Plemionom dewiantów można obrzydzać rozróby, jednak wątpię, czy uda się uleczyć ich z chorej agresji. -