Właściciel Malagi planuje rozbicie duopolu rządzącego Hiszpanią i podbicie Ligi Mistrzów. Zanim pokona mocarzy europejskiej piłki na boisku, chce odebrać im pieniądze z transmisji
Wszyscy przyzwyczajeni do stylu, w którym arabscy szejkowie zarządzają Manchesterem City, przejęcia Malagi mogli nie zauważyć. Abdullah Bin Nasser Al-Thani dzień po zakupie klubu nie ogłosił, że za dwa lata wygra LM, nie wtargnął do gabinetu prezesa Realu Florentino Pereza, by zapłacić 1 mld euro za Cristiano Ronaldo (tyle wynosi klauzula odstępnego zapisana w kontrakcie Portugalczyka).
Za klub, który w poprzednim sezonie ledwie utrzymał się w lidze, Katarczyk zapłacił 10,5 mln euro, zobowiązał się też do spłacenia 30 mln euro długu.
Zatrudnił trenera Jesualdo Ferreirę, który z Porto trzy razy z rzędu zdobywał mistrzostwo Portugalii, i wysłał na zakupy. Latem więcej od Malagi (17 mln euro) na transfery wydały tylko Real (81), Barcelona (69), Atletico (30) i Valencia (26,7), ale żaden ze sprowadzonych piłkarzy nie kosztował tak dużo, by zatrzęsła się Europa.
Mało kto zauważył też, że jedną z pierwszych decyzji Al-Thaniego było zerwanie umowy z brytyjskim bukmacherem Williamem Hillem reklamującym się na koszulkach Malagi (liczył na angielską diasporę w Costa del Sol). Szejk siedział cicho, jego współpracownicy tłumaczyli, że hazardu zabrania Islam.
Na uwagę nie zapracowała drużyna, która mimo wzmocnień znów ledwie wystawała nad strefę spadkową. Szejk, znów po cichu, wyrzucił Ferreirę i wziął przegonionego latem z Realu Manuela Pellegriniego. Chilijczyk, choć nigdy z pryncypałem nie rozmawiał, tłumaczył, że jego zadaniem jest zbudowanie zespołu gotowego do rywalizacji z Barceloną i Realem.
Wtedy w końcu odezwał się Al-Thani. Ryknął, że dominacja dwóch klubów bierze się z nieuczciwego podziału pieniędzy z praw do transmisji telewizyjnych. W Anglii sprzedaje je liga, w Hiszpanii kluby, przez co połowę z 600 mln euro dzielą między siebie Barca i Real. Małe Levante dostaje ledwie 9 mln.
Kilka tygodni temu mocarze zgodzili się na zmianę zasad od sezonu 2014/15, ale pod warunkiem, że dostaną po 17 proc. sumy (na początku żądały po 20 proc.), którą zapłacą nadawcy. Atletico i Valencia wywalczyły po 11 proc., pozostałe 36 proc. miały podzielić pozostałe zespoły, 9 zarezerwowano dla drugoligowców. Propozycję poparło 30 klubów pierwszej i drugiej ligi, nie zgodziły się Sevilla, Saragossa, Villarreal, Sociedad, Athletic Bilbao i Espanyol. - Nie mogę zrozumieć zachowania Atletico i Valencii. Jeszcze niedawno oba kluby walczyły o mistrzostwo, dziś nie mogą nawet marzyć o drugim miejscu. Jeśli nie zmienimy systemu, będzie coraz gorzej - ostrzega prezes Espanyolu.
Według analityków zmiana zaproponowana przez Barcelonę i Real tylko zwiększy ich przewagę nad resztą. Opozycjoniści, z Al-Thanim na czele, chcą, by 40 proc. wpływów z praw dzielić po równo. Pozostałe 60 proc., według oglądalności i miejsca w lidze.
W sobotę właściciel Malagi pierwszy raz odezwał się w hiszpańskiej prasie. W wywiadzie dla dziennika "As" zapowiedział budowę stadionu na 65 tys. miejsc, który zostanie nazwany "Qatar Stadium". - Taka nazwa pomoże w relacjach obu krajów - wyjaśnił szejk. Obok obiektu powstanie centrum treningowe nie gorsze od madryckiego Valdebebas. Z pięciogwiazdkowym hotelem, internatem dla wychowanków i kilkunastoma boiskami. Już od następnego sezonu klubowy budżet ma wynosić 100 mln euro. W tym tylko trzy kluby w Hiszpanii (patrz ramka) mają większy, a szejk nie wyklucza, że pieniędzy będzie jeszcze więcej. Lada dzień podpisze umowę ze sponsorem, który zapłaci za reklamę na koszulkach Malagi.
Na razie koncentruje się jednak na walce o utrzymanie. Po rozegraniu 14 meczów jego klub zajmuje 17. miejsce w lidze i ma tyle samo punktów, co znajdująca się w strefie spadkowej Almeria. Zapowiedział, że Pellegrini dostanie w styczniu nieograniczony budżet transferowy, choć na razie Malaga nie szaleje - kilka dni temu podpisała dwuletni kontrakt z byłym pomocnikiem Sevilli Enzo Mareską, propozycję złożyła też Julio Baptiście z Romy. - Marzenie? Awans do LM - mówi Al-Thani.