Do Rona Gourlaya, dyrektora wykonawczego klubu, udała się niedawno pielgrzymka piłkarzy "The Blues", którzy zorientowali się, że skoro jest szansa coś w tym sezonie ugrać, to może i w portfelu należy zwolnić trochę miejsca. Według informatora "The Sun" (wiemy, że to masowy wytwórca bredni, ale z drugiej strony - nie ma lepiej poinformowanych gazet niż brukowce) wyglądało to mniej więcej tak.
- Jakie premie dostaniemy za zdobycie Ligi Europy?
- A ile macie w kontraktach?
- Nic nie mamy
- I tyle właśnie dostaniecie. Spokojnie, ani grosza mniej!
Trudno podejrzewać, by Gourlay okazał się niesłowny i na okoliczność ewentualnego triumfu nękał Romana Abramowicza rozpaczliwymi telefonami. Piłkarze zresztą ułatwili mu tę decyzję - dopiero co John Obi Mikel zasugerował, że LE najchętniej oglądałby w telewizji, o ile nie leciałoby nic ciekawszego na szklanym ekranie (wiadomości, serial, reality show, debata o globalnym ochłodzeniu, jakiś poważny mecz). - Nie znam nawet hymnu tych rozgrywek - pożalił się smutny Nigeryjczyk
