Strona 5 z 23 < 1 2 3 4 5 6 7 ... 22 23 >
Opcje tematu
#2916769 - 16/02/2009 06:03 Re: do poczytania [Re: kamasutra]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30407
Skąd: Brama
Quo vadis, Drogba?


Podczas letniego okienka transferowego ogólnoświatowe media spekulowały na temat tego, dokąd odejdzie Didier Drogba?
Zainteresowanie graczem wykazywały takie piłkarskie potęgi, jak chociażby Real Madryt czy Inter Mediolan.
Jednak rosły Iworyjczyk pozostał w klubie. Minęło zimowe okienko transferowe,
kolejne spekulacje prasowe, jednak Drogba wciąż pozostaje wierny "The Blues".
Co dalej z tym piłkarzem? - jego wierność barwom nie przekłada się przecież na jego grę.


Cytat:


"The Tank" przybył do londyńskiej Chelsea w sezonie 2004/2005. Był jednym z głównych celów transferowych nowego trenera "The Blues", Jose Mourinho. Świetne warunki fizyczne, dobra technika, świetna gra "tyłem do bramki" takiego napastnika potrzebował Portugalczyk. W swoim pierwszym zespole "Didi" zdobył 16 bramek, w kolejnym uzyskał 18 trafień. Jego forma wciąż rosła a swój szczyt osiągnął w sezonie 2006/2007, zdobywając łącznie 33 bramki i inkasując tytuł najlepszego strzelca Premiership. Mimo że Chelsea nie zdobyła tytułu Mistrza Anglii, dzięki jego bramce w doliczonym czasie gry mogła cieszyć się ze zdobycia Pucharu Anglii.
Przyszedł październik 2007 roku, z klubu został zwolniony Jose Mourinho, jeden z największym fanów talentu Drogby. Zawodnik nie ukrywał swojego żalu, angielskie media podawały, że właśnie on najbardziej płakał po The Special One. Nie mogąc znieść rozgoryczenia z powodu zwolnienia Portugalczyka, Iworyjczyk otwarcie mówił: "Chcę odejść". Wkrótce pojawia się zainteresowanie ze strony włodarzy Realu Madryt. Przychodzi zimowe okienko transferowe, media spekulują, dokąd odejdzie rosły napastnik, jednak on, mimo wcześniejszych deklaracji, pozostaje w klubie, natomiast Chelsea pozyskuje Nicolasa Anelkę.

Samopoczucie Drogby przełożyło się na jego grę. Z ambitnego piłkarza walczącego o piłkę stał się mało zaangażowanym w grę, często chodzącym bez celu po boisku, zawodnikiem. Jego twarda gra ciałem przemieniła się w wymuszanie fauli częstym symulowaniem urazów. Mimo okazywanego na boisku buntu i niezadowolenia, następca Mourinho Avram Grant stawiał na "Didiego". Skuteczność Iworyjczyka drastycznie spadła, jednak potrafił zdobywać bramki w kluczowych momentach dla drużyny. Zdobył dwie bramki w wygranym 2:1 meczu ligowym z Arsenalem, również dwie bramki dołożył w drugim półfinałowym meczu Ligi Mistrzów z Liverpoolem, przyczyniając się do porażki The Reds.
Jednak w jednym z najważniejszych meczy dla Chelsea w zeszłym roku, w finale Ligi Mistrzów w Moskwie, temperament Drogby okazał się ważniejszy niż dobro zespołu. Po słabej i niewidocznej grze, w dogrywce, za głupie zachowanie został wyrzucony z boiska. Po tym wydarzeniu, mając w pamięci formę Iworyjczyka, angielskie media jasno stwierdziły, że Drogba powinien zostać sprzedany.

Ponownie po otwarciu okienka transferowego swoje zainteresowanie "Didim" wyraził Real Madryt, jednak do wyścigu włączył się również Inter Mediolan. Stery w mediolańskim klubie przejął Jose Mourinho, i odżyły dawne sympatie między trenerem a zawodnikiem. Transfer do Interu wydawał się przesądzony, mówiło się o 30 milionach euro plus prezentującym podobne warunki fizyczne Adriano. Jednak podobnie jak w poprzednich okienkach transferowych Drogba pozostał w "The Blues".
czątek obecnego sezonu nie był zbyt dobry dla "Czołga". Z powodu kontuzji jego miejsce zajął Nicolas Anelka, który po niezbyt udanym początku przygody z "The Blues" teraz odzyskał formę, stając się nawet liderem klasyfikacji strzelców. Po wyzdrowieniu Drogba trafił na ławkę rezerwowych, sądząc, że wkrótce wystąpi w duecie z Anelką. Jednak Luiz Felipe Scolari był zwolennikiem ustawienia 4 3 3 i faworyzował będącego w dobrej dyspozycji Anelkę. Iworyjczyk trapiony przez kontuzje wystąpił od pierwszej minuty tylko w ośmiu spotkaniach, zdobywając zaledwie 3 bramki.W zakończonym zimowym okienku transferowym Drogba nie wzbudzał już takiego zainteresowania jak kiedyś. W mediach pojawiła się informacja, że znajduje się natomiast na liście zainteresowań Jose Mourinho.

Wraz z angielskim mediami zadaję więc pytanie: co dalej z Didierem Drogbą? Jego cena wraz z grą coraz bardziej spada. Czy zmieni coś postawa nowego szkoleniowca wobec tego zawodnika, czy latem odejdzie on z zespołu? Jeśli transfer dojdzie do skutku, do którego klubu trafi? Osobiście sądzę, że Drogba może opuścić "The Blues", jednak wszystko zależy od postawy nowego szkoleniowca. Jeśli zmotywuje piłkarza, przywróci wiarę w siebie i zagwarantuje odpowiedni trening, Drogba pozostanie; jeśli nie, wybierze zapewne Inter Mediolan.
Artur Kocurek

Do góry
Bonus: Unibet
#2918940 - 17/02/2009 04:26 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30407
Skąd: Brama
Dno sięgnęło dna



Cytat:


W dniu 12 lutego 2009 r. Wydział Dyscypliny PZPN ukarał klub Jagiellonia Białystok SSA z siedzibą w Białymstoku karą zasadniczą przeniesienia do niższej klasy rozgrywkowej (degradacja o jedną klasę) od następnego sezonu po uprawomocnieniu się orzeczenia za udowodnienie pięciu czynów przestępstwa sportowego w latach 2004 2005.


Ukaranemu klubowi przysługuje prawo odwołania się od orzeczenia WD PZPN do Związkowego Trybunału Piłkarskiego
taką informację 12 lutego mogliśmy przeczytać na oficjalnej stronie PZPNu. Walka z korupcją? Wolne żarty...

Liga to nie problem, tylko problem to PZPN, to Ekstraklasa i problem to wyłapanie i zminimalizowanie, bo na całym świecie są tych "parszywych owiec", które dopuszczają się korupcji mówił mi w zeszłym roku Jan Tomaszewski. Nie zawsze zgadzam się ze słowami, które wypowiada "Pierwszy krytyk PZPN u" , ale w tym wypadku popieram go w 100%. Trzeba ukarać w szczególnym stopniu te "parszywe owce", które dopuszczają się korupcji! Co w takim razie budzi największe kontrowersje ? Jagiellonii postawiono siedem zarzutów dotyczących korupcji. Wszystkie spotkania dotyczą sezonu 2003/2004, a także 2004/2005, czyli okresu kiedy klub z Białegostoku występował w ówczesnej II lidze. Z komunikatu wydanego przez klub Jagiellonię Białystok jasno wynika "Działania korupcyjne były podejmowane wyłącznie przez jedną osobę w tajemnicy przed pozostałymi pracownikami i organami Klubu. Nie uwzględniono też, że Klub nie był w żadnym stopniu beneficjentem procederu korupcyjnego, ani nie uzyskał żadnych korzyści w postaci awansu czy uchronienia się przed spadkiem". Dla przykładu Podbeskidzie Bielsko-Biała, drużynie której udowodniono działania korupcyjne w 6 spotkaniach, nałożono karę finansową w wysokości 50 tys. złotych i 6 punktów ujemnych. Gdzie tu szukać logiki?

Na sobotni poranek przygotowałem dla Państwa cytat z wczorajszego wydania "Przeglądu Sportowego". Cytat, który według mnie powinien przejść do historii polskiego futbolu, bo wydaje się tak absurdalny, że nie można go logicznie wytłumaczyć.
Dziennikarz "Przeglądu Sportowego" Marek Ignasiewicz, rozmawiał z Arturem Jędrychem Szefem WD PZPN. Ignasiewicz zadał Panu Jędrychowi pytanie "Dlaczego, oprócz degradacji, nie zastosowaliście kar dodatkowych w postaci ujemnych punktów i grzywny finansowej ?" Na co Szef WD PZPN odpowiedział "Ponieważ wzięliśmy pod uwagę okoliczności łagodzące tak jak to, że w klubie od dłuższego czasu nie ma już ludzi, którzy byli odpowiedzialni za korupcję w tym zespole". Ludzi nie ma? To co? Będziemy karać klub! Okoliczności łagodzące? Zamiast kary finansowej i ujemnych punktów, karą powinna być degradacja! Śmiać się, czy płakać? Chyba jedno i drugie...

Na zakończenie mam dla Pastwa jeszcze jedną ciekawą informację. Jeżeli wyrok w sprawie Jagiellonii Białystok stanie się prawomocny, to w tym sezonie nie będziemy świadkami baraży o Ekstraklasę. Dwie ostatnie drużyny spadną bezpośrednio i do nich dołączy klub z Białegostoku. Z I ligi awans zapewnią sobie trzy pierwsze zespoły. Dlaczego o tym wspominam? Obecnie na miejscu, które daje awans do Ekstraklasy znajduje się... Widzew Łódź, którego wina w aferze korupcyjnej jest większa niż Jagiellonii. Widzew kupił więcej spotkań niż Jaga a mimo to karnej degradacji udało mu się uniknąć... Logika ?
S.Czaplinski

Do góry
#2922704 - 18/02/2009 15:29 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30407
Skąd: Brama
Grunt to rodzinka

Krakowskie siostry uruchomiły lawinę. Najpierw było duże zainteresowanie relacją z ich pojedynku w pierwszej rundzie w Dubaju, potem najczęściej jednak spore zaskoczenie wynikiem, a na końcu istna rzeka komentarzy, zwłaszcza w cyberprzestrzeni, ale także w stacjach radiowych i telewizyjnych.




Szczególnie uaktywnili się przy tej okazji liczni u nas wyznawcy spiskowej teorii dziejów. No bo oni naturalnie już wcześniej i z dobrych źródeł wiedzieli, że faworytka przegra&#8230;

Mecze tenisowych sióstr mają długą historię i charakteryzują się od zawsze zastanawiającą prawidłowością. Taką mianowicie, że najczęściej wygrywają akurat nie te, które wygrać w opinii powszechnej powinny. Jeśli ktoś sobie zada trud i pochyli nad stosunkowo nie tak odległymi wynikami z przełomu lat 80. i 90., gdy grały ze sobą trzy bułgarskie siostry: Katerina Malejewa, Manuela Malejewa-Fragniere oraz najbardziej znana Magdalena Malejewa, to dostrzeże bez trudu tę regułę. Nie inaczej pisana jest też historia już prawie 20 gier pomiędzy amerykańskimi siostrami Venus i Sereną Williams. W odróżnieniu od Bułgarek one spotykały się na korcie niemal wyłącznie przy wielkich, często finałowych okazjach. Co wynik, to niespodzianka, a przy okazji kolejna porcja zarzutów o ustawianie rywalizacji przez ojca.

W ostatnich latach zaczęły się ze sobą spotykać dwie Ukrainki, Kateryna i Aliona Bondarenko, a od wczoraj otwarty jest polski rozdział tej rodzinnej, tenisowej sagi. I wciąż te młodsze albo te z niższym rankingiem wygrywają częściej.
Sytuację tłumaczyła kiedyś na użytek mediów Venus Williams. Spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, znamy się tak dobrze, że w zasadzie wiemy o sobie wszystko. To się potem przenosi na kort. Ja tam niemal słyszę, o czym ona myśli i co planuje. W tej sytuacji zaciskam zęby i staram się skupiać tylko na swojej grze. Z nikim nie gra mi się tak ciężko jak z Sereną.
Tak naprawdę to powinniśmy z dobrodziejstwem inwentarza przyjąć cały ten szum wokół meczu sióstr Radwańskich w Dubaju. Szkoda, że przegrała rozstawiona Agnieszka, fantastycznie, że sukces odniosła przebijającą się z eliminacji i naprawdę dobrze dysponowana Ula, która wejdzie teraz do pierwszej setki rankingu. Walczyły ze sobą dwie Polki, stacja Eurosport pokazała ten pojedynek w bezpośrednim przekazie. Wielu lat było trzeba, byśmy w końcu doczekali takiego wydarzenia.
K.Stopa






Do góry
#2922777 - 18/02/2009 17:21 Re: do poczytania [Re: forty]
djviejo Offline
veteran

Meldunek: 16/05/2006
Postów: 1375
Skąd: prawie centrum
obiektywnie trzeba dodać że isia wcale się do meczu nie przyłożyła

poziom był kiepski

Do góry
#2923185 - 18/02/2009 20:36 Re: do poczytania [Re: djviejo]
leonidas4444 Offline
addict

Meldunek: 27/01/2008
Postów: 447
Skąd: Złotów
Za Legialive.pl
CYTAT

"Derby: Legioniści nie wykupią biletów gospodarzy
Woytek i Bodziach

Polonia Warszawa nie będzie prowadziła otwartej sprzedaży biletów na spotkanie z Legią. To jednak żadna nowość, ponieważ klub z Konwiktorskiej podobnie postąpił już przy okazji meczu derbowego w kwietniu 2006 roku, kiedy to wielokrotnie wstrzymywano sprzedaż bez podawania przyczyny, a w ostatnich dniach sprzedaży przeniesiono ją nawet do budynku klubowego, w którym sprawdzano... znajomość przyśpiewek o Polonii. Na przyszłotygodniowe derby kibice "Czarnych Koszul" będą mogli wejść na podstawie karnetów, a na Trybunę Kamienną sprzedaż będzie prowadzona w zorganizowanej formie. W dniu meczu kasy biletowe będą nieczynne.

"Warunkiem tejże sprzedaży, będzie pozytywna identyfikacja kibica dokonywana przez Klub. Rezerwacje będzie można składać do zorganizowanych Klubów Kibica Polonii. Zapisy na zakup biletów będą prowadzone do dnia 25 lutego 2009 r., a od dnia 26 lutego br. nastąpi wydawanie biletów w Klubie przy ul. Konwiktorskiej 6, które to będzie można odbierać tylko i wyłącznie osobiście" - czytamy w komunikacie KSP Polonia.

Legia wysłała już do klubu zza miedzy wniosek o bilety dla fanów, jednak na razie nie otrzymała odpowiedzi.

"Cały czas czekamy na odpowiedź PZPN odnośnie przyjmowania na naszym stadionie kibiców drużyn przyjezdnych w rundzie wiosennej" - powiedziała LegiaLive! dyrektor administracyjny klubu z Konwiktorskiej, Beata Malinowska. "Dopiero, gdy uzyskamy odpowiedź z PZPN, odpowiemy na pismo Legii" - powiedziała Malinowska.

Próbowaliśmy dowiedzieć się, jakiej liczby biletów mogą spodziewać się legioniści, w przypadku pozytywnego zaopiniowania sektora gości przy Konwiktorskiej. "Niestety w tej chwili nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Rozważamy różne możliwości. Więcej powinniśmy wiedzieć dzisiaj około godziny 16" - dodała Beata Malinowska."

Że też takie coś ma miejsce w podobno "zawodowej" lidze, żenada i wstyd dla Polonii.

Do góry
#2926597 - 20/02/2009 02:57 Re: do poczytania [Re: leonidas4444]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30407
Skąd: Brama


Gra kompleksów


O pobycie Leo Beenhakkera w Polsce można by napisać książkę, tylko kto ją zechce przeczytać, kiedy Holendra już u nas nie będzie?


Wydaje się bowiem, że to, co teraz obserwujemy w relacjach szkoleniowca z pracodawcą, czyli z PZPN, to raczej gra końcowa. Takiego obrotu sprawy należało się zresztą spodziewać już kilka miesięcy temu, gdy Michał Listkiewicz oddawał władzę. Zderzenie kompleksów Grzegorza Laty i Antoniego Piechniczka z kompleksami Beenhakkera musiało prędzej czy później zakończyć się jakąś katastrofą.

O Listkiewiczu wiele dałoby się powiedzieć, ale na pewno nie to, że ma kompleksy. Jako prezes PZPN był pragmatyczny aż do bólu. Nie brał do siebie rozmaitych wypowiedzi czy zachowań Beenhakkera. W przeciwieństwie do Laty i Piechniczka, którzy czuli się przez Don Leo lekceważeni, obrażani, wyśmiewani. Oni, bohaterowie polskiej piłki, tak bardzo zasłużeni i utytułowani. Kiedy rządził Listkiewicz, musieli Holendra tolerować, teraz już tak bardzo nie muszą.

Natomiast Beenhakker swoje kompleksy do tej pory skrzętnie ukrywał, ale w sytuacji konfliktowej już nie jest w stanie się maskować. Szydło wyszło z worka w trakcie wywiadu udzielonego przez Holendra w minioną niedzielę Jackowi Kurowskiemu z TVP Sport. Okazało się, że szkoleniowiec źle toleruje trudne pytania i jest przewrażliwiony na własnym punkcie. Widać, że pozbawiony oparcia Listkiewicza coraz gorzej znosi pobyt w Polsce. Czuje się osaczony i niezrozumiany. Nic zatem dziwnego, że tak bardzo go ciągnie do rodzinnego Rotterdamu.

Co do Rotterdamu i pracy społecznej, którą Holender chce podjąć w klubie Feyenoord, to oczywiste jest, że każdy ma prawo robić w czasie wolnym, co mu się podoba. Ale tak samo oczywiste jest to, że pewnych rzeczy selekcjonerowi reprezentacji Polski robić po prostu nie wypada. Doradztwo w wielkim klubie to nie są medytacje o poranku na środku jeziora, co Beenhakker tak bardzo lubi robić na urlopie. Wszystkie firmy na świecie dlatego płacą wybranym ludziom ogromne pieniądze, bo na określonym polu chcą ich mieć tylko dla siebie.

Nie zmienia to jednak faktu, że Grzegorz Lato, nawet mając rację, jest w piekielnie trudnej sytuacji. Jak zwolni Beenhakkera, to będzie musiał zapłacić za zerwanie kontraktu. A jak w dodatku piłkarze przerżną eliminacje, to również będzie wina prezesa i PZPN. No, a jak nie zwolni i piłkarze tak czy inaczej przerżną, to też wszyscy będą mu mieli za złe, że nie podjął w odpowiednim momencie męskiej decyzji. I tak źle, i tak niedobrze. Grecka tragedia w polskich dekoracjach z Holendrem w roli głównej.
A.Fąfara

Do góry
#2927916 - 20/02/2009 16:21 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30407
Skąd: Brama
Z dużej chmury..mały deszcz ?

Od tygodni spekulowano na temat przejścia Stoudemirea do innej, potencjalnej drużyny. Sporo ostatnio mówiło się o zmianie barw klubowych przez Chrisa Bosha. Większość z nas ogarnęło mocne zdziwienie, kiedy potencjalny faworyt na Zachodzie, Szerszenie oddały Tysona Chandlera do beniaminka z Oklahomy. Wszystko jednak się odwróciło, a zawodnik wraca do Nowego Orleanu, ponieważ jego niedawno kontuzjowane kolano przeszkodziło w przejściu testów medycznych. Bomb, której mało kto się spodziewał miała być wymiana Shaqa na BigBena..skończyło się na wielkiej plotce!

Jakie transfery nam zakończyły nam okienko transferowe?

1. Hitem można nazwać wymianę pomiędzy Miami a Toronto i przeprowadzkę J.O. do Heat, a Matrixa do Raptors.

2. Aktywni pozostali też Lakers, którzy po oddaniu Vlado Radmanovića za Adama Morrisona do Charlotte, wysłali innego wysokiego gracza Chrisa Mihma do Memphis. Mitch Kupchak za drugi ruch, zyskał wybór w drugiej rundzie draftu.


3. W końcu swój skład przemeblowały chicagowskie Byki. John Paxson oddał do Sacramento kończący się kontrakt Drew Goodena i ciagle wysoką umowę Andresa Nocioniego. Ponadto rezerwowych Cedrica Simmonsa z Michaelem Ruffinem . W zamian pozyskał, dobrze znanego w Chicago (grał już tam jeden rok) Brada Millera oraz będącego w świetnej formie w tym sezonie Johna Salmonsa. Do Knicks oddał niechcianego w rotacji Larry'ego Hughesa , a w zamian otrzymał również znanego w Chicago - Tima Thomasa (powinien dać Bykom większą siłę w ataku). Rotację Bulls uzupełnią Jerome James i Anthony Robertson.

4. Ike Diogu (numer 9.draftu z 2005) z Portland powędrował do Sacramento w zamian za ..Michaela Ruffina. Królowie obok Diogu (czwarty już klub w lidze!), Goodena i Nocioniego jeszcze bardziej podkreślili swoją aktywność na rynku. Pozyskali oni też nowego obrońcę - Rashada McCantsa (nr.14 z 2005 roku) z Minnesoty i rezerwowego centra Calvina Bootha. Na koniec dnia Sacramento dostało Williego Solomona z Toronto (Patrick OBryant poszedł z Bostonu do Toronto, a aktualni mistrzowie dostali wybór w drugiej rundzie draftu). Podsumowując Królewska Rewolucja!

5. Timberwolves z kolei chcą zalepić lukę po kontuzji Ala Jeffersona i dobrali ciągle niespełnionego Sheldena Williamsa z Kings. Obok piątego numeru draftu 2006 roku, Wilki dostali wsparcie obwodu w osobie Bobbyego Browna.

6. Co się odwlecze to nie uciecze! Tak można nazwać drugie podejście do wymiany Chrisa Wilcoxa. Dotychczasowy podkoszowy Thunder, po nieudanej przeprowadzce do Hornets, zasili szeregi NY Knicks. Wraz z Larrym Hughesem ma on być wzmocnieniem obrony Nowojorczyków. Jednak Wilcox nie jest typem wysokiego gracza, którego preferuje coach DAntoni. Z reguły w swoich szeregach, miał on graczy dynamicznych i potrafiących celnie rzucić z obwodu (przykłady to Amare, Thomas czy ostatnio Harrington). Knicks ciągle obniżają swój pułap płac.

7. Po oddaniu Jamesa do Chicago, NY wydali Oklahomie weterana Malika Rosea (Rose i Wilcox mają kończące się po sezonie kontrakty). Dodatkowo pozyskali Thabo Sefaloshę z Chicago za wybór w pierwszej rundzie draftu (Thunder mieli ich aż 5!).

8. Ostatnia wymiana tego sezonu to przejście Rafera Alstona do Orlando. Po wczesniejszym dokoptowaniu Tyronea Lue, Magic ciągle szukali zastepcy dla kontuzjowanego Jameera Nelsona. Padło na Alstona, który jest graczem wszechstronnym i na pewno będzie solidnym zastępcą Nelsona. Tym samym Magic wrócili do gry o wyższą stawkę, gdyż para Johnson Lue to było zdecydowanie zbyt mało na walkę z Cavs czy Celtics. Na mocy tej wymiany Rockets otrzymali Kylea Lowry'ego z Memphis i Briana Cooka z Magic. Niedźwiadki Grizzly dostali pierwszorundowy wybór w nastepnym drafcie od Magic!



Czy te wymiany jakoś wpłyną na biorące w nich udział drużyny?

Na pewno zyskali Heat (wypełnili lukę pod koszem i dostali gracza podobnego do Mariona Samario Moona) , a Raptors oczyścili atmosferę w szatni.Byki mają ciągłą nadzieję na play off, a Brad Miller (świetnie współpracuje z obwodowymi i potrafi skutecznie podać) ma poprawić jakość Byków w strefie podkoszowej, na pewno zagrożenie z obwodu wniesie Tim Thomas. Salmons ma z kolei zająć miejsce w rotacji niechcianego Larryego Hughesa. Jednak przy nazwiskach Rosea , Hinricha i Gordona może być mu ciężko z ilością minut. Zastanawiam się co z nowych graczy wykrzesa Mike DAntoni? Na pewno przyda mu się Hughes, a gracz polubi grę w ataku nowego trenera. W końcu Wilcox może odciążyć Davida Lee, a nawet grać w parze z tym graczem, kiedy Knicks spotkają sie z Cavs bądź Celtics (ciągle nadzieja na play off!). Zaskoczyło też Orlando i ściągnięcie Alstona to niejako zmniejszenie bólu głowy Stana Van Gundy'ego.

Na pewno te wymiany nie spełniły naszych oczekiwań i po raz kolejny nie doczekaliśmy się mega transferu np. Cartera, Cambyego czy Artesta.
woitekski

Do góry
#2935127 - 23/02/2009 16:25 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30407
Skąd: Brama
Jagiellonia jest dziś transparentna do bólu, coraz lepiej zorganizowana. Jest ważną wizytówką miasta i regionu mówi prezes Jagiellonii Białystok Ireneusz Trąbiński.




Kurier Poranny: Kiedy zetknął się Pan z problemem afery korupcyjnej w Jagiellonii?

Ireneusz Trąbiński: Pracę w Jadze rozpocząłem 15 maja 2008, a już w czerwcu zetknąłem się z wydziałem dyscypliny. Najpierw wezwano na przesłuchania kilku piłkarzy. Potem otrzymaliśmy pismo o postawieniu siedmiu zarzutów.

Czy klub już wtedy dysponował wiedzą na temat tych zarzutów?

Konkretną jeszcze nie. Po otrzymaniu pisma umożliwiono nam zapoznanie się z materiałami będącymi w posiadaniu WD, które otrzymano z wrocławskiej prokuratury. Mogliśmy je tylko przeczytać na miejscu, zrobić notatki, ale bez możliwości kopiowania akt. Dokumenty przeczytały trzy osoby: wiceprezes Artur Kapelko oraz dwaj nasi prawnicy, którzy sprawą zajmowali się od początku. Z taką wiedzą pojechaliśmy na wezwanie wydziału, którego przewodniczącym był wówczas Adam Gilarski.
Umożliwiono nam prezentację naszych argumentów i wezwano do złożenia ich na piśmie. Przygotowaliśmy obszerny dokument, w którym odnieśliśmy się do zarzutów. Zaprezentowaliśmy też wszystkie działania klubu, bieżące i te z przeszłości.

Jakie to były działania?

Prawie dwa lata wcześniej, na długo przed postawieniem nam jakichkolwiek zarzutów, Jagiellonia sama zgłosiła się do białostockiej prokuratury, informując o podejrzeniu działań korupcyjnych przy okazji meczów z naszym udziałem. O ile mi wiadomo, jest to jedyny taki przypadek w historii afery korupcyjnej. Po roku śledztwa umorzono sprawę.

Po pewnym czasie materiały te zostały przekazane do Wrocławia. W efekcie prokuratura wrocławska przyznała nam status pokrzywdzonego. To także jedyne takie zdarzenie w naszym futbolu.

Warto też zaznaczyć, że władze klubu same zgłosiły się rok temu do wydziału dyscypliny, informując o naszych podejrzeniach, z prośbą o ich sprawdzenie. Tego także nie uczynił na takim etapie postępowań żaden klub.

A co się działo w samej Jagiellonii?

Z chwilą, kiedy ja podjąłem temat korupcji, natychmiast zmieniłem treść kontraktów z piłkarzami, wprowadzając stosowne klauzule i zabezpieczenia antykorupcyjne; sam rozmawiałem z wieloma pracownikami, uzyskując od nich stosowne oświadczenia na temat ich wiedzy dotyczącej tamtego niechlubnego okresu. Co więcej, uznając część zarzutów za bezsporne, zaproponowałem, by złożyć wniosek o samo ukaranie, co zostało zaakceptowane przez zarząd i akcjonariuszy.

Wobec tego wszystkiego ze zdziwieniem przyjąłem fragment wywiadu przewodniczącego wydziału Artura Jędrycha, w którym powiedział, że nie zastosowano wobec nas kar dodatkowych w postaci ujemnych punktów i grzywny finansowej, ponieważ wzięto pod uwagę okoliczności łagodzące, jak na przykład to, że w klubie od dłuższego czasu nie ma już ludzi, którzy byli odpowiedzialni za korupcję.

Proszę porównać okoliczności łagodzące, o których mówił pan przewodniczący, i te, które podałem. I jeszcze jedno. O jakich ludziach mówi przewodniczący, gdy z akt wynika niezbicie, że w klubie w korupcję zamieszany był tylko jeden człowiek?

Co się działo potem?

Wydział zapoznał się z naszymi argumentami i wezwał nas na kolejne spotkanie. Było to chyba na początku lipca. Po kolejnym wysłuchaniu naszych argumentów i odpowiedzi na kilka pytań przewodniczący WD stwierdził, że w świetle posiadanych materiałów oraz tego, czego dowiedział się od nas, odracza wydanie ostatecznej decyzji, gdyż zamierza poprosić prokuraturę we Wrocławiu o kolejne dokumenty dotyczące naszego klubu.

To chyba Was ucieszyło?

Oczywiście. W ten sposób WD pośrednio przyznał, że istniejące materiały są niewystarczające do ukarania Jagiellonii. A ponieważ prokuratura poinformowała wydział, że nie ma żadnych innych materiałów, procedowanie w naszej sprawie zostało jak mogę się domyślać zamrożone, ponieważ do końca 2008 roku nie została podjęta w naszej sprawie żadna decyzja. Co tylko potwierdzało moje domysły.

Aż tu nagle taki zwrot akcji
.

Właśnie. I przyznam, to mnie dziwi. Nowy przewodniczący wydziału, Artur Jędrych, zwrócił się w grudniu do Wrocławia o materiały dotyczące Jagiellonii. W styczniu ponownie otrzymał informację, że więcej dokumentów nie będzie. Oznacza to, że wydział podjął decyzję na podstawie dokumentacji z połowy ubiegłego roku.

To które mecze i jak zostały kupione?

Po wydaniu orzeczenia przewodniczący WD udzielił kilku wywiadów. W jednym z nich powiedział, że na razie nie może ujawnić, o jakie mecze z udziałem Jagiellonii chodziło. Więc ja też dostosuję się do tej sugestii. Ujawnię te informacje, jak tylko uzyskam zgodę WD. Mogę powiedzieć, co naszym zdaniem, wynika z dokumentów, które są w posiadaniu wydziału. W Jagiellonii nie istniała z całą pewnością żadna struktura korupcyjna. Działania były podejmowane wyłącznie przez jedną osobę, niestety, wysokiego rangą pracownika klubu. Osoba ta już dawno u nas nie pracuje. Nikt inny w Jadze nie wiedział o jej działaniach ani nie był w to zaangażowany. Mam tu także na myśli piłkarzy i sztab szkoleniowy.

Poza tym klub nie był w żadnym stopniu beneficjentem procederu korupcyjnego. Nie uzyskał żadnych korzyści, ani w postaci awansu, ani w postaci uchronienia się przed spadkiem. W innym wywiadzie przewodniczący Artur Jędrych powiedział, że Zagłębie Lubin za cztery udowodnione mecze zostało zdegradowane i otrzymało jeszcze karę dodatkową. To prawda, tylko że te cztery mecze dały mu awans. Cztery, pięć meczów, prawie to samo. Prawie robi jednak różnicę.

I jeszcze jeden bardzo ciekawy wątek, który chyba nie był w ogóle wzięty przez WD pod uwagę. W kilku opisywanych w dokumentach zdarzeniach korupcyjnych chodziło niekoniecznie o wygraną Jagi, ale o określony wynik w takim meczu. Nawet żargon użyty w niektórych zeznaniach sugeruje, że mogło chodzić o ustawianie wyników meczów, co może wiązać się raczej z zakładami bukmacherskimi i stamtąd czerpanymi korzyściami majątkowymi.

Podkreślam, że są to wyłącznie nasze obserwacje, wynikające z analizy akt. Zupełnie jak w tej anegdotce: może ty ukradłeś, a może ty byłeś okradziony; nieważne, tak czy siak, byłeś zamieszany.

Czy idąc na feralne posiedzenie WD, spodziewał się Pan, że Jagiellonia zostanie zdegradowana z ekstraklasy?

Zupełnie nie. Spodziewałem się kary, bo kilka faktów było bezspornych i odpowiedzialność nie mogła nas minąć. Byłem na to przygotowany. Tak to też potraktowaliśmy już w lipcu ubiegłego roku, kiedy sami złożyliśmy propozycję kary. W obu tegorocznych posiedzeniach z naszym udziałem byłem obecny ja i dwaj ci sami prawnicy. Po raz pierwszy zostaliśmy wezwani na 4 lutego, na godzinę 16. Panowie z WD byli bardzo zajęci, ponieważ przed ich oblicze zostaliśmy poproszeni w okolicach godziny 18. Kilka postawionych nam pytań jednoznacznie sugerowało podejście wydziału. Formalnie odrzucono nasz lipcowy wniosek o samoukaranie i oświadczono, że w następny czwartek zostanie podjęte ostateczne orzeczenie.
Wracaliśmy do Białegostoku w podłych nastrojach, ale nie oczekiwaliśmy najgorszego. Widząc negatywne podejście WD do naszej sprawy, po analizie i konsultacjach złożyliśmy nowy dokument. Były w nim zawarte wszystkie nasze argumenty oraz nowy wniosek o wyższą karę dla klubu.

Jak się okazało, nie na wiele to się zdało.

To było 11 lutego. Czekaliśmy już krócej, weszliśmy tylko godzinę po ustalonej porze. Komunikat był krótki i jednoznaczny. Za pięć udowodnionych, zdaniem WD, zarzutów jesteśmy ukarani karą degradacji. Długo nie mogliśmy dojść do siebie. Pozwolę sobie na osobistą dygresję. Nie jestem długoletnim działaczem sportowym. 20 lat spędziłem w biznesie, od 12 lat kieruję firmami. Uznaję zasadę, że umów trzeba dotrzymywać. Co oznacza, że pięć lat temu była to Jagiellonia i dziś też jest to Jagiellonia. Brzydkie działania tamtego okresu w jakiś sposób obciążają nas i dziś, jeśli teraz zostały ujawnione. I musimy się z tym zmierzyć, bez względu na to, jak to dla nas jest przykre. Ale także wierzę w sprawiedliwość. I jej triadę. Jeżeli jest prokurator, to musi być też obrońca. A obiektywny sędzia wydaje werdykt.
Oceniam sytuację (ja, ale też akcjonariusze, zarząd, prawnicy) sprzed pięciu lat wyłącznie na podstawie dokumentów i faktów w nich zawartych. To, co jest złe i udowodnione, zasługuje na karę. Tam natomiast, gdzie pojawiają się poszlaki i hipotezy, ale brak niezbitych dowodów, w prawie polskim nie wystarcza do wymierzenia kary. Wątpliwości muszą być oceniane na korzyść podejrzanego. I dlatego składaliśmy takie, a nie inne wnioski o karę. Dlatego jestem do dziś poruszony werdyktem. I wierzę w sensowność naszego odwołania.
Gdyby w naszym klubie istniała struktura korupcyjna, gdyby skala działań była duża, gdybyśmy odnieśli wymierne korzyści, a klub w obliczu zarzutów szedł w zaparte, byłbym pierwszy, który zgodziłby się z orzeczoną karą. Ale przecież w świetle faktów i informacji zawartych w dostępnych dokumentach było zupełnie inaczej.

Czy nie boi się Pan, że organ odwoławczy podzieli racje wydziału dyscypliny, a nie Jagiellonii? Nikomu jeszcze nie udało się przekonać do swoich racji Związkowego Trybunału Piłkarskiego.

Tak, boję się. Wszystko jest możliwe. Ale z drugiej strony, wierzę, że nasze argumenty zostaną wzięte pod uwagę przez organ odwoławczy i że decyzja zostanie zmieniona.

Kibice deklarują, że będą z klubem. Ale czy degradacja nie zniechęci reklamodawców, sponsorów? Jakie straty może ponieść Jagiellonia?

No cóż, wiele może się zdarzyć. Ale właśnie teraz okaże się, kto wierzy w czystość i sprawność działania nowych właścicieli i nowego zarządu. A kto, pod pretekstem oskarżeń o czyny sprzed pięciu lat, będzie chciał się wycofać. Zwłaszcza w Białymstoku i na Podlasiu będzie to widoczne, kto wierzy w Jagę, a komu jej los jest obojętny.

Sam jestem menedżerem i biznesmenem. Wiem, jakie są relacje biznesu i sportu. Jak na wizerunek firmy wpływają nieczyste operacje czy niejasne kontakty firm i ich partnerów. I jak to może wpływać na ich wizerunek oraz, co najważniejsze, na wartość rynkową. Ale zadaję pytanie: czy mówimy o skorumpowanym działaczu i sytuacji z poprzedniej epoki, czy mówimy o stabilnym, budującym sprawną organizację, wiarygodność biznesową i ciekawe perspektywy klubie? Jagiellonia jest dziś transparentna do bólu, coraz lepiej zorganizowana oraz jest ważną wizytówką miasta i regionu.

Czy rozmawialiście z Canal +? Podobno stacja nie będzie chciała transmitować spotkań Jagi?

Nic na ten temat nie wiem. Już w drugiej kolejce rundy wiosennej Canal + zapowiedział transmisję z meczu Lech Poznań Jagiellonia. Ponieważ decyzja WD jeszcze nie jest prawomocnym wyrokiem, mam nadzieję, że transmisje telewizyjne będą przeprowadzane. Jest to ważne dla klubu nie tylko ze społecznego czy prestiżowego powodu, ale także z przyczyn finansowych i marketingowych.

Czy skontaktowaliście się z prezesem PZPN Grzegorzem Lato, który zapowiadał, że za korupcję nie będą karane kluby, tylko ludzie?

Wydział dyscypliny, co do zasady, jest jednostką autonomiczną w strukturach PZPN i według mnie nie jest wskazane, by podlegał czyimkolwiek naciskom, nawet prezesa związku. Nie będę więc kontaktował się z Grzegorzem Lato, bo uważam, że nie tędy droga. Szef związku ma na głowie wiele ważnych i bardzo ważnych spraw. Wierzę natomiast w postępowanie odwoławcze.

Czy przygotowujecie strategię działania na wypadek, gdyby jednak degradacja stała się faktem?

Jak każdy dobry szef firmy, staram się mieć alternatywne plany (in plus, ale i na wypadek nieszczęścia) w stosunku do aktualnie realizowanych. Ale trzymam mocno kciuki, by te gorsze nie musiały być wprowadzane w życie.

Czy z całej tej historii można wysnuć jakiekolwiek wnioski?

Posłużyłbym się pewną alegorią. Obok Jagiellonii najbardziej rozpoznawalną marką naszego regionu są żubry. Mimo że są całkowicie chronione, czasem trzeba dokonać selektywnego odstrzału. Ja odnoszę wrażenie, że w tym przypadku nie strzelano do zwierzęcia chorego, które może zarazić inne, czy też do jednostki agresywnej, mogącej nieść znaczne szkody. Strzelono do żubra, który stał najbliżej.

Do góry
#2938208 - 25/02/2009 00:34 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30407
Skąd: Brama



Mecz Interu Mediolan i Manchesterem United słusznie wzbudza największe emocje pierwszego wieczoru Ligi Mistrzów, nawet u kibiców innych drużyn. Na San Siro dojdzie nie tylko do pojedynku mistrza Włoch z mistrzem Anglii, którzy i w tym sezonie z dużą przewagą prowadzą w swoich ligach. Ale przede wszystkim będzie to starcie największych piłkarskich osobowości świata: Jose Mourinho z sir Aleksem Fergusonem, i ich padawanów Zlatana Ibrahimovica z Cristiano Ronaldo.

Ten pierwszy pojedynek spycha w cień ten drugi (i będzie spychał przynajmniej do pierwszego gwizdka), za sprawą gierek psychologicznych Mourinho. Special One pytany o plan, odpowiada, że całe jego zadanie to przekazać drużynie swój entuzjazm i radość. Reszta to taktyka, czyli żaden problem. Wyeliminowanie MU nie oznacza dla mnie niczego szczególnego. Liczy się tylko awans do następnej rundy. Rywale nie tworzą lepszej drużyny od nas, dlatego nie obawiamy się ich. Wierzę, że za kilka miesięcy zagramy w finale stwierdził. I znów usłyszeliśmy starego, dobrego Jose, który za czasów prowadzenia Chelsea prowokował w ten sposób rywali, doprowadzając do gniewu, a jednocześnie tchną pewność siebie w swoich zawodników?
erguson niczym prezes PiS ostatnio (nie sądziłem, że użyję kiedykolwiek takie porównania, to tylko ten jeden raz) na zaczepki i prowokacje odpowiedział "polityka miłości" : Mój stary przyjaciel... Już go widzę, jak mówi na konferencji prasowej, że ma dobrą statystykę w rywalizacji z Manchesterem (bo ma z 12 konfrontacji z MU jego dryżyny, Porto i Chelsea wygrały sześć, przegrywając tylko jeden raz red.). Niektórzy go nie lubią, bo jest impertynencki, zbyt pewny siebie. Co do mnie, ja go uwielbiam. Jest dobry w tym, co robi stwierdził sir Alex.

Jeszcze bardziej ekscytujący będzie pojedynek jednych z najlepszych piłkarzy naszych czasów Ibrahimovica i CR7. Piszę o nich jako o uczniach swoich trenerów, choć to Ferguson miał więcej czasu i okazji do uformowania z Ronaldo zawodnika jakim jest on dzisiaj. Miał na niego wpływ przez cały okres gdy Cristiano przeistaczał się z chłopca w mężczyznę i z szybkiego grajka w wielkiego piłkarza. Nie bez powodu już trzy lata temu Ruud van Nistelrooy odsyłając Portugalczyka na skargę do trenera MU, mówił "idź do tatusia"...
Ale Zlatan właśnie stwierdził w jednym z wywiadów na temat Mourinho, że "od niego nauczyłem się więcej niż przez ostatnie pięć lat Ajaksie, Juventusie i Interze od Ronalda Koemana, Fabio Capello i Roberto Manciniego razem wziętych. To najbardziej kompetentny trener z jakim miałem do czynienia w karierze. Wie wszystko, na każdy temat, nauczył mnie nawet rozmawiac z mediami&#8230;" (cytat za &#8222;Guardianem).

Mourinho, który wie wszystko, twierdzi, że Ibrahimović to najlepszy piłkarz świata. Ferguson nie musi nic mówić na wsparcie CR7. Za Ronaldo przemawiają wszystkie trofea, jakie zdobył za ubiegły sezon, od &#8222;Złotej Piłki&#8221; po Najlepszego Piłkarza Roku FIFA. Jak dotąd do jedynej bezpośredniej konfrontacji między nimi doszło w październikowym meczu eliminacji MŚ 2010 Szwecja Portugalia w Sztokholmie. Obaj przeraźliwie zawiedli. Zamiast joga bonito widzowie obejrzeli jedną! groźną akcję Ibrahimovica i kilka aktorskich prób wymuszania wolnego przez Ronaldo, marnych zresztą. Schodzących do szatni pożegnały gwizdy. O wiele lepiej wypadli wspólnie w słynnej reklamówce Nikea, w której Cristiano czarował dryblingiem, a Ibra strzałem z powietrza z kilkunastu metrów strącał pachołek z głowy kolegi."Który lepszy? Ja tego nie wiem" stwierdzał na koniec reklamówki Eric Cantona. My będziemy odrobinę mądrzejsi już dziś, późnym wieczorem...
M.POL

Do góry
#2938444 - 25/02/2009 02:22 Re: do poczytania [Re: forty]
zalayeta Offline
Carpal Tunnel

Meldunek: 08/12/2006
Postów: 11219
Forty taka moja prośba nie obraź się jesli juz cos wklejasz to popraw błedy a tak poza tym to te twoje nabijanie postów przez takie sztuczne pisanie do forum nic nie wnosi.Otwórz sobie pp ( nie wiem czy masz czy nie)i tam zamieszczaj swoje newsy bo powoliu ograniesz całe forum stekiem głupich tematow.
Pozdr

Do góry
#2938500 - 25/02/2009 02:42 Re: do poczytania [Re: zalayeta]
TampaBay Offline
member

Meldunek: 23/12/2008
Postów: 105
Skąd: Dark Side... ;)
lepsze to niz nabijanie postow na Qc

Do góry
#2938536 - 25/02/2009 02:56 Re: do poczytania [Re: TampaBay]
Maldini$$ Offline
Carpal Tunnel

Meldunek: 05/09/2006
Postów: 4447
Skąd: Las Vegas
Ja jak mam czas to sobie czytam. Temat może być.

Do góry
#2938748 - 25/02/2009 03:57 Re: do poczytania [Re: TampaBay]
xqwzts Offline
Carpal Tunnel

Meldunek: 15/03/2005
Postów: 6529
co ty chcesz od niego... Wiele swietnych artykulow wstawia, nie wszystkie mi akurat odpowiadaja, ale te ktore mnie zainteresuja to czytam.
Wiec forty, rob dalej to co robisz wink

Do góry
#2938763 - 25/02/2009 04:02 Re: do poczytania [Re: xqwzts]
rafal08 Offline
Zbanowany

Meldunek: 01/03/2005
Postów: 111106
Skąd: Las Vegas
Tez jestem za piwo ,szkoda mi czasu na przegladnie jakichs stron zalozmy z ciekawostkami a on wybiera to co jest ciekawe(moim zdaniem) i lubie sobie to poczytac jak mam chwile.

A krzaczki robia sie nawet przy - albo " wiec to nie jego wina smile

Do góry
#2939687 - 25/02/2009 14:41 Re: do poczytania [Re: rafal08]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30407
Skąd: Brama
[ ]Nie leć, Adam, nie leć!

Kwestia, czy Adam Małysz, nasze wielkie sportowe dobro narodowe, powinien nadal skakać i niszczyć legendę, na którą pracował przez wiele lat, trochę przypomina pytanie dotyczące Leo Beenhakkera, czy selekcjonerowi wolno robić po godzinach pracy to, co mu się podoba.

Najprostsza odpowiedź w obu przypadkach powinna być taka sama: to prywatna sprawa sportowca i trenera.

A zatem: róbta, co chceta? Niezupełnie. Pisałem tydzień temu, że Beenhakkerowi nie wypada podejmować zobowiązań dotyczących piłki nożnej, nawet bezinteresownych, dopóki jest trenerem naszej reprezentacji. No, a co z Małyszem? Może skakać do czterdziestki i zajmować coraz bardziej odległe miejsca? Prawdę powiedziawszy, nikt mu nie jest w stanie tego zabronić, ale nie sądzę, by była to satysfakcjonująca odpowiedź dla wszystkich wielbicieli skoczka z Wisły. Ci ludzie jeździli za nim po całym świecie, siadali milionami przed telewizorami i na pewno mieli swój udział w stworzeniu jego legendy. Twierdzą nie bez racji, że skoro dawno temu, mając zaledwie 20 lat, był bliski zakończenia kariery z powodu braku sukcesów, to dlaczego teraz, kiedy jest już mężczyzną po trzydziestce, trochę się w życiu naskakał i niemało na tym skakaniu zarobił, nie może podjąć męskiej decyzji?

Wtedy jednak na pewno dużo łatwiej było Małyszowi rzucić skakanie i zająć się dekarstwem. Dziś zapewne obowiązują go rozmaite umowy obligujące do kontynuowania kariery. Poza tym chyba wciąż ma szczerą nadzieję, że coś się w tym jego skakaniu odmieni na lepsze. A przynajmniej miał tę nadzieję do niedawna, gdy jechał po radę do Hannu Lepistoe. Doświadczony fiński trener, zamiast powiedzieć naszemu mistrzowi prawdę, że wiek robi swoje i że rzadko się do tej pory zdarzało, by skoczek po trzydziestce sięgał po wielkie sukcesy, bezpodstawnie podtrzymał Polaka na duchu. Udzielił jakichś fachowych wskazówek, które oczywiście pomogły jak umarłemu kadzidło. Dowodem 22 miejsce w konkursie na mniejszej skoczni, na której Małysz miał rzekomo pokazać wszystkim Schlierenzauerom i Morgensternom, gdzie raki zimują.

Co będzie dalej, nie mam zielonego pojęcia. Igrzyska olimpijskie w Vancouver, od których dzieli nas niespełna rok, to mocna pokusa dla polskiego skoczka, by podjąć jeszcze jedną próbę. Dziś trzeba by chyba odwrócić słynne zawołanie telewizyjnego sprawozdawcy Krzysztofa Miklasa i krzyknąć: "Nie leć, Adam, nie leć!" Tylko czy posłucha?
A.Fąfara

Do góry
#2941340 - 26/02/2009 04:36 Re: do poczytania [Re: forty]
morski_ptak Offline
addict

Meldunek: 21/12/2008
Postów: 553
forty glupi tekst, gdyby tak mysleli wszyscy ze jak nie idzie - konczyc kariere to nie byloby wspanialych come backow po obnizce formy. Spojrz na Martina albo Noriakiego laugh laugh laugh Z niego to niezly juz cpun musi byc skoro tyle razu wącha ten snieg podczas skoku a jeszcze ma mało. Dla mnie takie odejscie po jednej porazce jest zenujacą i nie cenie juz owej postaci - ala Tygrys Michalczewski

Do góry
#2942227 - 26/02/2009 16:13 Re: do poczytania [Re: morski_ptak]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30407
Skąd: Brama
Kalifornia, ojczyzna nowoczesnego dopingu

Firma Amgen, która sponsoruje wyścig Dookoła Kalifornii jest producentem substancji, która doprowadziła do wielkiego skandalu dopingowego. W amerykańskim koncernie zdają sobie jednak z tego sprawę.

Erytropoetyna, w skrócie Epo, to wytwarzany przez nerki hormon, który stymuluje produkcję czerwonych krwinek. W 1989 roku badania nad nią doprowadziły do wprowadzenia przez koncern biotechnologiczny Amgen na rynek Epogenu, syntetycznej wersji Epo. Wszystko w celu leczenia chorych na anemię i nowotwory.


Wyroby Amgen zachwala sam Lance Armstrong. Oni żyją z produkcji leków, które ratują ludzkie istnienia. Sam jako chory na raka byłem konsumentem ich produktów i mogę wam powiedzieć, że one działają.

Oczywiście, że brzmi to ironicznie mówi Victor Conte, szef laboratorium BALCO, które doprowadziło do wielkiej afery dopingowej wśród amerykańskich lekkoatletów, w tym dyskwalifikacji Marion Jones. Amgen produkuje coś, co służy do dopingu krwi i co prawie zniszczyło profesjonalne kolarstwo.

Wiedzieliśmy w co wchodzimy, nie mieliśmy klapek na oczach tłumaczy Mary Klem, dyrektor Amgen do kontaktów z mediami. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że w związku z naszym sponsoringiem zmierzymy się z krytyką jako, że nasze medykamenty są stosowane w celu niedozwolonego wspomagania organizmu.

Postanowiliśmy uderzyć wysoko i użyć naszego sponsoringu jako platformy do przekazania czegoś dalej. Wielu ludzi uważa to za platformę niekonwencjonalną, ale dla nas ona działa mówi Klem.

Amgen głośno promuje walkę z rakiem. Dlatego tak mocno, jako tytularny sponsor Tour of California, związał marketing podczas tego wyścigu z Armstrongiem, człowiekiem, który powrócił do sportu, by mówić o problemie nowotworu. Firma jako taka działa prawidłowo. Ze swoją siedzibą w Thousand Oaks, stan Kalifornia, ma niedaleko do BALCO.

Koszulka najaktywniejszego zawodnika poszczególnych etapów nazywała się w tym roku Breakaway from Cancer (Ucieczka przed rakiem), co było wspólną inicjatywą właśnie z Liverstrong, fundacją Armstronga.

Gdy do życia w 2006 roku powołana została nowa formuła wyścigu wszystko zakrawało na pełen profesjonalizm. Organizator dumnie wypiął pierś ogłaszając, że żaden zawodnik nie miał pozytywnej kontroli antydopingowej. Haczyk tkwił w tym, że Epo nie było wtedy na liście zakazanych substancji.


Epogen odmienia organizm sportowca. Wzmagając produkcję czerwonych krwinek, które dostarczają tlen do wszystkich komórek ciała pozwalają człowiekowi na rzeczy niewyobrażalne w normalnych warunkach.

Aleksandr Winokurow
, potłuczony, poobijany, poobdzierany kraksą w pierwszym tygodniu Tour de France w 2007 roku wygrał potem dwa etapy najtrudniejszego wyścigu świata. Haczyk: podwójna ilość erytrocytów (czerwonych krwinek) spowodowana transfuzją homologiczną (krew innego człowieka). Tak działa doping krwi, plaga kolarstwa ostatnich lat.

Amgen po zupełnie luźnym podejściu do sprawy w pierwszej edycji swojego tytularnego wyścigu został dokumentnie ostrzeżony a na organizatorze wręcz wymuszono poważne kontrole. Obrazu niepokoju w związku z edycją 2006 dopełnia fakt zwycięstwa wtedy Floyda Landisa, człowieka, który nigdy nie przyznał się do zażywania testosteronu podczas Tour de France kiedy odebrano mu tam wygraną w tym samym roku.

Na szczęście Amgen szybko potwierdził, że chce być częścią nie tylko problemu, ale i lekarstwa na nie. Koncern zaczął współpracować z laboratoriami antydopingowymi na całym świecie. Udało się wyprodukować test na obecność Aranesp, Epogenu drugiej generacji, na zażywaniu którego jako pierwszych przyłapano trzech biegaczy narciarskich podczas igrzysk olimpijskich w Salt Lake City w 2002 roku.

Bo Epo ewoluowało. Takiego dopingowego skarbu świat dawno nie widział. W 2006 roku wybuchła Operacion Puerto, największa afera z dopingiem krwi i w ogóle jeden z największych skandali dopingowych w historii. Zamieszanych w nią było 50 zawodników, ale już w tym miesiącu na światło dzienne wyszło prawdopodobne zaangażowanie w skandal z doktorem Eufamiano Fuentesem i jego walizką próbek krwi, kolejnego znakomitego kolarza, Alejandro Valverde.
Rok 2008 to kolejny kamień milowy w dziejach niedozwolonego wspomagania. Podobno to z Chin sprowadzono substancję o nazwie Cera, Epogen trzeciej generacji. Niepoddający się ordynaryjnym testom, stuprocentowo skuteczny i bezpieczny. Zawodników, również tych z najwyższej półki, którzy skusili się na nowy suplement diety nie brakowało. Dziś odbywają dyskwalifikację. A czwarta edycja wyścigu Dookoła Kalifornii zakończyła się bez pozytywnych kontroli antydopingowych.
Krzysztof Straszak, źródło: / The San Diego Union-Tribune

Do góry
#2948002 - 01/03/2009 03:23 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30407
Skąd: Brama
Wszystko sztuczne
Polonia grała słabo, a Legia jeszcze gorzej.



Nie wyszedłem pierwszy, jak Antoni Słonimski z teatru, bo w meczu ,, w przeciwieństwie do kiepskiej sztuki, może się coś wydarzyć nawet w ostatniej chwili. Tym razem mieliśmy pecha i końcowy gwizdek sędziego stadion przyjął z ulgą.

Stadion? Co to za stadion, na którym siedzą kibice tylko jednej drużyny. Miały być wielkie derby stolicy, a wyszła powiatowa kopanina. Nie wnikam, dlaczego nie zobaczyliśmy kibiców Legii. Ktoś w PZPN wymyślił, że stanowiliby zagrożenie dla bezpieczeństwa i chyba przesadził.

Jeśli kibice Polonii weszli na trybunę kamienną za darmo, a ci z Legii mieli płacić po 100 złotych, to też nie jest w porządku.

Na stojącym za bramką ekranie z elektronicznym zegarem wybuchały przed meczem płomienie. Taki sztuczny znicz. Wciąż wszystko jest sztuczne. Te kalekie trybuny, zawodnicy przewracający się na piłce, akcje kończące się na trzecim podaniu.

Prawdziwe były tylko setki wściekłych ludzi przed dwiema wąskimi furtkami, przez które wchodzi się na główną trybunę. Kibice Polonii wywiesili transparenty przeciw właścicielom Legii, policji, miastu, które przeznaczyło więcej pieniędzy na stadion przy Łazienkowskiej niż przy Konwiktorskiej. Zachowywali się poprawnie, ale musieli wylać swoje żale. Może dlatego, że kibic Polonii czarny szalik zakłada dopiero przed stadionem, bo np. na Ursynowie grozi to wizytą u dentysty.

W mieście, w którym grają dwie drużyny z tradycjami, mecze między nimi są zwykle świętem dla piłkarzy i kibiców. Celtic może się nie lubić z Rangersami, Inter z Milanem, Flamengo z Fluminense, ale kiedy stają naprzeciw siebie, to kibice prześcigają się w pomysłach na doping, a piłkarze na boisku wypruwają żyły. A potem czasami razem piją piwo. Kiedy Legia grała wczoraj z Polonią, poziom widowiska był żenujący, choć jedna z tych drużyn może zostać mistrzem Polski.

Derby Warszawy to nie było święto futbolu, to nie było święto stolicy, to był smutny wieczór.
S.Szczepłek

Do góry
#2951476 - 02/03/2009 16:14 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30407
Skąd: Brama
Powracający z zagranicy

Tomasz Frankowski w pięć minut stał się bohaterem Białegostoku, do którego wrócił po 17 latach. Kamil Grosicki toczy w Jagiellonii walkę nie tylko z przeciwnikami, ale i słabościami charakteru. Obydwaj zagrali z Arką bardzo dobrze.

Sbastian Mila
znalazł wreszcie w Śląsku swoje miejsce. Podania i strzały wyróżniają go zdecydowanie spośród innych pomocników, więc może kiedyś i Leo Beenhakker zwróci na to uwagę. Jarosław Fojut strzelił bramkę dla Śląska a Bartosz Ślusarski dla Cracovii. Jest jeszcze Łukasz Surma w barwach Lechii.

Frankowski opuszczał Polskę przed trzema laty, z nadziejami na sukcesy sportowe i finansowe nie mniejsze, niż w Wiśle Kraków. Ale nie powiodło mu się w Hiszpanii, Anglii, ani nawet w USA. Grosicki nie nagrał się za dużo w Sionie. Sebastian Mila nie zrobił kariery ani w Austrii, ani w Norwegii. Ślusarski nie wypromował się w West Bromwich Albion, Blackpool i Sheffield Wednesday, Fojut przez pięć lat terminował w klubach angielskich. Surma pograł sezon w Izraelu, ale w Austrii mu się nie powiodło.

Wszyscy wrócili do Polski z konieczności, bo dla każdego wymagania stawiane za granicą okazały się zbyt duże w stosunku do umiejętności. Może w przypadku niektórych jest też coś takiego jak "syndrom Kiełbasy", Grzegorza Piechny, który najlepiej czuł się w pobliżu domu, a po wyjeździe z Kielc, wśród obcych, stracił umiejętność zdobywania bramek.

Jakby nie było, wszyscy wymienieni zawodnicy wyróżnili się w pierwszej kolejce i jeśli będą tak grać w następnych, gazety napiszą że Frankowski potwierdza klasę, a za granicą się na nim nie poznano. Choć to tylko pół prawdy, kibice chętnie w nią uwierzą.
S Szczepłek

Do góry
#2951852 - 03/03/2009 01:09 Re: do poczytania [Re: forty]
Baqu Offline
Carpal Tunnel

Meldunek: 28/09/2004
Postów: 26931
Skąd: ‎Mindfields
Wenta: Nie jestem jak Beenhakker czy Lozano

http://www.sport.pl/reczna/1,64983,6333463,Bogdan_Wenta__Nie_jestem_fajnym_ojcem.html



Przemysław Iwańczyk: Żona mówi, że nie umie pan przegrywać, choćby w scrabble.

Bogdan Wenta: Nie umiem przegrywać, bo taki mam charakter. Charakter sportowca. Dla mnie porażką jest nie tylko przegrany mecz. Kiedy przygotowuję zespół, a on nie gra tak, jak bym chciał, też mam poczucie porażki. Szukam przyczyn, ale zawsze zaczynam od siebie, a później rozbieram wszystko na czynniki pierwsze. Gryzę się wtedy w język, żeby nie powiedzieć czegoś, czego żałowałbym za dziesięć minut.

Miałem z chłopakami wiele trudnych rozmów. Mógłbym być czasem na nich bardzo wściekły, ale rano trzeba wstać i znów pracować. Nie ma ludzi doskonałych, a ja trzymam się swojej filozofii, że jeśli chcesz pracować z ludźmi, zwłaszcza w grach zespołowych, nie możesz ich ciągnąć czy pchać. Oni mają za tobą podążać.

Niech pan powie szczerze - lubicie się?

- Jestem z nich dumny, bez nich nie byłoby mnie. To oni są bohaterami, wychodząc na boisko. Stosuję wobec nich różne metody - cukru, bicza, pałki bejsbolowej. Jeden wymaga twardego słowa do mobilizacji, inny zamknie się i odbierze to jako krytykę.

***, chuj - ktoś nie będzie wiedział, o co chodzi, i zinterpretuje to po swojemu. Jako konflikt, kryzys w drużynie.

Trzyma pan ich ostro w ryzach?

- Nie, bo przeczyłoby to mojej filozofii. Jesteśmy po imieniu, choć niektórym jeszcze trudno tak się do mnie zwracać. Ta zasada wcale nie pokazuje, że jestem słaby. Jest odwrotnie. Umiemy się pokłócić. Lecą bluzgi. Ale zaraz umiemy normalnie ze sobą żyć. Młodzi, którzy wchodzą do kadry, dopiero się tego uczą.

Zamykam zespół, to jest nasza największa siła. Robimy wspólnie różne rzeczy i nie chcę, by wszyscy o tym wiedzieli. W Polsce niestety wszystko zależy od interpretacji. Interpretacji butelki wina na naszym stole przy posiłku, papierosa w ustach zawodnika czy wyjścia na miasto. Wie pan, jak było ostatnio? Chłopaki dostali wolne, kilku pojechało do domu, reszta została, więc powiedziałem, żeby poszli się gdzieś zabawić. O drugiej w nocy dzwoni masażysta i mówi dziwnym głosem: "Chodź, zobacz, co się stało". Przez głowę zaczęły przebiegać mi różne myśli, przypadki Majdana i Świerczewskiego w Mielnie i tym podobne.

Wchodzę na piętro, a oni siedzą na korytarzu, włączyli muzykę, zapalili świeczki, na stole dwie, trzy butelki piwa. Nudno im było w mieście i wrócili, żeby pobyć razem.

Ta moja droga nie jest więc chyba taka zła. Zresztą u mnie zasady są proste. W zespole mam chłopaków, którzy mają kontrolować się wzajemnie. Jeśli ktoś łamie reguły, reagujemy wszyscy. Jeśli nie pomaga, takich ludzi trzeba usunąć.

Wzajemny szacunek jest podstawą. Na igrzyskach po meczu z Brazylią, w którym nam wybitnie nie szło, któryś z chłopaków napisał na tablicy w szatni wielkimi literami "SZACUNEK". To jest moje motto, takim jestem człowiekiem.

Dlaczego Grzegorz Tkaczyk, największa gwiazda poprzednich mistrzostw świata, zrezygnował z gry w kadrze? Pokłóciliście się?

- Przed rezygnacją Grzesiek rozmawiał ze mną i z całym zespołem, bo takie są u nas zwyczaje. Podał argumenty i nawet jeśli się z nimi nie zgadzam, nie mogę go zmuszać. Szczegółów nie zdradzę, bo to nasza tajemnica i nie chcę, by cokolwiek wychodziło poza grupę. Próbowano nam wcisnąć wszystko - to, że się pokłóciliśmy, też. Ale to nie tak, zresztą jak mógłbym się dąsać na zawodnika, którego sam zaproponowałem na kapitana reprezentacji. Jak mógłbym zrezygnować z tak klasowego gracza. Szukanie dziury w całym. Wie pan teraz, dlaczego nie chcę nikogo dopuścić do naszej grupy. Wokół Karola Bieleckiego też było wiele szumu, próbowano wykreować konflikt między nami. Dlatego powtórzę: nigdy nie pozwolę, by ktoś kręcił się obok nas zbyt blisko.

Kilka dni temu rozmawiałem z Grześkiem, zadeklarował powrót.

Jak narodził się trener dwukrotnych medalistów mistrzostw świata - trener, który nie umie przegrywać?

- Kiedy po wielu latach gry zorganizowano mi w końcu pożegnalne spotkanie, w oku zakręciła się łezka, a w głowie pojawiło pytanie: co dalej? Niebezzasadne, bo najpierw skończyłem technikum budowy okrętów, a później studiowałem na gdańskiej AWF. I to właśnie moja żona, która mówi, że nie umiem przegrywać, podrzuciła pomysł, bym został trenerem. Już wcześniej bawiłem się w szkolenie dzieci, swoje dorzucili też reprezentanci Polski, którzy pytali, czy bym ich nie poprowadził.

Kolejną osobą, która miała wpływ na moją decyzję, był Daniel Waszkiewicz, drugi trener reprezentacji. To ja go namawiałem, by przejął kadrę, a nie on mnie. Spotykaliśmy się po sezonie, czy to u mnie w domu, czy u niego, i ciągle o tym gadaliśmy.

Jak ten niespotykanie spokojny Waszkiewicz z panem wytrzymuje?

- Rozumieliśmy się i rozumiemy doskonale, bo jesteśmy zupełnymi przeciwieństwami. Jako zawodnicy, trenerzy i ludzie. Nie widzimy się codziennie na kawie, ale umiemy ze sobą dobrze żyć. Między nami tworzy się fantastyczna chemia, ale gdy gramy przeciwko sobie - bo on prowadzi AZS AWF Gdańsk - niczego sobie nie podarujemy.

Mówią o nim, że jest flegmatykiem, ale nikt nie wie, co kryje się w jego wnętrzu. Różnimy się i docieramy do drużyny w inny sposób. Ja gadam jak nakręcony, gdy on się odezwie, zapada wielka cisza. Jesteśmy partnerami i tylko tak wygląda, że ja to numer jeden. Wokół mnie jest dużo szumu, ale to dzięki zawodnikom, przypadkom losowym, sytuacjom niemożliwym, które zakończyły się korzystnie dla nas.

Czyli przechodzimy do mistrzostw świata, decydującego o awansie do półfinału meczu z Norwegią i pana sławetnych słów, że 14 sekund to dużo czasu.

- Jeszcze nie. Teraz chcę powiedzieć o tym, że wszyscy widzą tylko dwa nasze medale na mistrzostwach świata, a my od czterech lat robimy systematycznie kroki do przodu. Bo dla kibiców i dziennikarzy liczą się miejsca: jeden, dwa, trzy. A i to trzecie nie wszystkich zadowala. Justyna Kowalczyk biegnie po brąz, a niektórzy kręcą na to nosem. Bo za nisko była.

Możemy już o tych 14 sekundach? Kto opracował taktykę, jak odebrać piłkę i rzucić zwycięskiego gola?

- Wróćmy do tego, co było wcześniej. Przegrywaliśmy dwiema bramkami i po dwóch błędach norweskiego środkowego wyrównaliśmy. A i to nie był kluczowy moment meczu, tylko 57. minuta. Dwa gole straty, wychodzimy z kontrą, sędziowie przerywają akcję. Patrzę na ławkę, Tomek Tłuczyński ma łzy w oczach i przykrywając głowę ręcznikiem, zaczyna rozpaczać, że mecz nie wyszedł. Nie wytrzymałem, rzuciłem mu parę naprawdę brutalnych słów.

To oglądał pan mecz czy patrzył na ławkę?

- Mecz, ale jak zobaczyłem, że nakłada ten ręcznik, to nie wytrzymałem. Przecież jego rezygnacja mogła udzielić się chłopakom.

To wydarzenie, moja reprymenda była początkiem ciągu pewnej historii. Jak w układance. Później były słowa Daniela Waszkiewicza do drużyny, słowa naszego bramkarza Sławka Szmala. Kibic tego nie zauważy, ale kiedy Mariusz Jurasik, a później Rafał Gliński rzucał wyrównującą bramkę, rozmawialiśmy ze Sławkiem, że jak będzie końcówka, to odpuszczamy prawe skrzydło, a on go broni. To był splot niesamowitych wydarzeń. Układaliśmy scenariusz, nie wiedząc, co będzie za chwilę.

Proszę zwrócić uwagę, że my już nie mieliśmy czasu, to trener Norwegów wziął go po wyrównującym golu. Gdyby zrobił to wcześniej, pewnie wybiłby nas z rytmu i nie dalibyśmy rady.

No i te 14 sekund. Od wielu lat współpracuję z pewnym człowiekiem z zagranicy, który uczy mnie okazywać spokój nawet w tak kryzysowych momentach. To niebywale trudne. Czasem nie muszą to być słowa, wystarczy gest.

Wie pan, o czym wtedy myślałem? Że nawet jeśli Norwegowie rzucą nam bramkę, to i tak będziemy mieć szansę na remis, mimo że zostanie mniej niż 10 sekund. Bo remis, choć nie dawał nam awansu do strefy medalowej, umożliwiał zajęcie wyższego miejsca na mistrzostwach. W cyrku zwanym piłką ręczną trzeba walczyć zawsze i wszędzie. System eliminacji do imprez mistrzowskich jest tak trudny do przejścia, że liczy się każdy gol. Brąz na mistrzostwach świata daje nam jedynie słabszych rywali w kolejnych eliminacjach, ale poza tym startujemy od zera, bo tylko mistrz dostaje fory.

Gdyby Artur Siódmiak w ostatnich sekundach nie trafił do pustej bramki Norwegów z własnej połowy boiska, pan urwałby mu jaja. Tak pan powiedział.

- No, chyba rzeczywiście urwalibyśmy mu jaja, bo przed norweską bramką miał i Mariusza Jurasika, i Damiana Wleklaka, a jednak zdecydował się na rzut. Cieszę się, że na niego trafiło, że on był w blasku fleszy, bo to chyba najczęściej opierdzielany przeze mnie zawodnik.

Nazajutrz na treningu, kiedy emocje już opadły, zainscenizowaliśmy tę sytuację. Za pierwszym razem nie trafił, rzucił jakiegoś farfocla. Dopiero za drugim mu się udało.

Wie pan, jak ważna jest koncentracja i to, żeby się nie poddawać? Kiedy rzuciliśmy zwycięskiego gola, wcale nie myślałem, żeby się cieszyć. Tylko krzyczałem chłopakom, by cofnęli się do obrony. Bo przecież Norweg w stroju bramkarza mógł rozpocząć grę i mieli szansę nas jeszcze pokarać. Ale on upadł na podłogę i rozpaczał, mimo że miał do końca meczu siedem sekund. Siedem sekund! Ile to czasu!

Trafiliśmy z gówna do raju, choć to Norwegia była lepsza, kontrolowała grę niemal przez cały mecz. Nam się tylko udało, pomógł nam przeciwnik i los. Tak nie będzie zawsze, naprawdę noszę w sobie wiele pokory. Dostałem wiele razy po dupie, więc siedząc na konferencji po meczu, nie cieszyłem się, tylko wczuwałem się w rolę trenera Norwegów. Wiedziałem, co on czuje. To tyle tej historii.

To był najważniejszy moment w trenerskiej karierze?

- Zaraz po tym meczu tak, ale kilka dni temu moje Vive grało mecz z Wisłą Płock i mimo że mecz nam się nie układał, jakoś z tego wyszliśmy - i to był najważniejszy moment w mojej karierze. Na igrzyskach w Pekinie wydawało mi się, że przegrane spotkanie z Islandią było tą chwilą.

Inaczej. Interesuję się postacią Pete'a Samprasa. W tenisie wygrał niemal wszystko. Jego też pytali o najważniejsze momenty w karierze. Odpowiadał, że nie gra o zwycięstwa w turnieju, meczu, secie, czy nawet gemie. Że gra o każdą następną piłkę, która jest dla niego najważniejsza.

Najbardziej budują mnie porażki. Pozwalają mnie i chłopakom coś w sobie odkryć. Siadamy na korytarzu, słuchamy muzyki, ktoś zapali papierosa, gadamy o wszystkim, o dupach - za przeproszeniem - też. Ale gdzieś w głowie na pierwszym miejscu jest kolejny mecz, w którym trzeba poprawić to, co zawaliliśmy.

Jestem trenerem nie tylko w trakcie meczu, nie tylko na treningach. Najwięcej czasu poświęcam na pracę przed zajęciami, a jeszcze więcej po nich, kiedy zastanawiam się, co zrobiłem źle, dlaczego nie wyszło. Na takich imprezach jak mistrzostwa świata nie śpię do piątej, szóstej nad ranem.

Kibice stawiają pana w jednym szeregu z Leo Beenhakkerem i Raulem Lozano. Tak jak o nich mówią o panu "trener z innego świata".

- Wie pan, co mnie od nich różni? Gdziekolwiek byłem, uczyłem się języka, który obowiązywał w kraju. Nie krytykuję ich, to mój punkt widzenia. Jak przekażę drużynie informację w kluczowym momencie meczu, jeśli nie będę znał ich języka? Jak przekażę im swoje emocje i motywację?

Jakie to ujmujące, kiedy obcy trener mówi w naszym języku. Łamie, kaleczy, ale chociaż się stara. Poza tym ja zawsze chciałem wiedzieć, co o mnie mówią i piszą.

Ogląda pan ligę angielską? Tam wszyscy mówią po angielsku, obojętnie skąd przyjadą. Powtarzam swoim chłopakom: jedziesz na Zachód, wykorzystaj tę szansę. Naucz się języka, kiedyś ci się przyda.

Piłka ręczna przypomina mi świat rugby. Bez wielkich pieniędzy, gwiazdorstwa, ale z zasadami.

- Trafił pan w sedno. Jednym z moich najlepszych przyjaciół jest rugbista Marek Płonka, były reprezentant Polski, obecnie trener Lechii Gdańsk. Kiedy grałem w Wybrzeżu, wybrałem się na mecz rugby. Lało jak z cebra, pod parasolem stał Daniel Waszkiewicz. Pytam go: co tu robisz? A on - że od dawna chodzi na rugby. Tak się zaczęło. My chodziliśmy na mecze rugbistów, oni na piłkę ręczną.

Rugby to - jak w piłce ręcznej - serce zostawione na boisku. Chłopaki dorabiają, stojąc po nocach na bramkach w lokalach, ale rano wychodzą na mecz.

Rugby to filozofia. Leją się po pyskach, ale sędzia gwiżdże koniec, przegrani robią szpaler i gratulują rywalom. A później siadają razem przy piwie i grillu. Na początku zdębiałem. Mówię do Marka: popieprzyło cię, oni sprali ci mordę, a ty z nimi rozmawiasz i pijesz piwo? A on odpowiada: "Do następnego meczu, to, co było na boisku, to już historia".

W pracy często odwołuję się do rugby. My też dajemy z siebie wszystko, to tak samo kontaktowy sport.

Ale w pana domu nie obowiązują chyba zasady z piłki ręcznej?

- Tak jak w sporcie świętością dla mnie jest szatnia, tak poza pracą tą świętością jest rodzina. W obu przypadkach zdecydowanie wyznaczam granicę, której nikomu nie pozwolę przekroczyć. Nie jestem paranoikiem, ale chronię żonę, syna, bo oni nie mają łatwego życia. Kiedy w Niemczech zdobywałem mistrzostwo, było cacy. Później klub popadł w tarapaty finansowe, działo się coraz gorzej, a moje dziecko musiało w szkole prać się po mordach, bo zaczęli wyzywać go od Polaczków.

Kilka dni temu zabrałem syna na narty. Nawet na stoku nie mieliśmy dla siebie czasu, bo wiele osób miało do mnie mnóstwo pytań. To oczywiście jest bardzo miłe, ale w takich chwilach chciałbym być normalnym facetem, normalnym ojcem. "Fajnego masz tatę" - mówili mu ludzie. Nie chciałem odpowiadać za niego, ale co w tym fajnego? Inny ojciec ma czas pogadać, pograć z synem w karty, iść na spacer. A ja nie wiem nawet, czy dostał piątkę w szkole, czy opierdzieliła go pani od polskiego. Nie miałem dla niego czasu, nawet kiedy przyjechał do mnie z żoną na mistrzostwa świata, chcąc mi zrobić niespodziankę. Oni coś do mnie mówią, a ja myślami jestem gdzie indziej. Odpowiadam im jak maszyna, a w głowie mam Bieleckiego i jego bolące kolano, naciągniętą łydkę Żółtaka i kogo zgłoszą Duńczycy w meczu o medal.

Polska to kraj dziwnych ludzi. Prywatnie muszę uważać na każdym kroku. Siądziemy przy stole, wypijemy lampkę wina - powiedzą, że alkoholik. Byłem na Zachodzie, trochę widziałem, więc zawsze staram się wspomagać swoim doświadczeniem innych. Znajomy jechał grać do klubu, który dobrze znam. Mówię mu: nie bierz tego mieszkania, weź inne, wybierz ten samochód służbowy, a nie inny. Pij tę wodę, bo jest lepsza. On pyta: "Po co ty to wszystko robisz?". Odpowiedziałem, że nie chcę, by popełniał błędy, które ja popełniłem. On na to: "Myślałem, że chcesz mnie wykorzystać".

To wszystko jednak i tak wychodzi na plus. Stoję w słońcu, rzadko w cieniu. Kiedyś to się skończy. Może stanę na przystanku, czekając na autobus, nikt mnie nie rozpozna, a ja będę się zastanawiał, czy mam gdzie iść do pracy, czy nie. Już to przeżyłem, kiedy dwa razy w karierze zrywałem ścięgno Achillesa. Skończyli się przyjaciele, nikt nie dzwonił.

Po co pan przyszedł na polski ugór?

- Barcelona, Niemcy, gdzie pracowałem, nadały mi znak zawodowca. Strasznie mnie to wzięło. Podczas turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich stanąłem jednak przed wielkim dylematem. W hotelu czekał na mnie kontrakt z klubu z Pampeluny. Wystarczyło podpisać. Ale myślę sobie: minęło 20 lat, syn dorasta, mówi po polsku, ale tylko w domu, bo nigdy nie uczył się w polskiej szkole. On w ogóle nie zna Polski, bo co innego przyjechać do babci czy cioci na wakacje, a co innego tu mieszkać. Ze mną to samo. Czy dalej opierdzielać Niemców po niemiecku, a oni i tak będą cię mieli za obcego?

Zrobiliśmy z żoną rachunek - za i przeciw. Mogłem iść na łatwiznę i wyjechać do Pampeluny. Ale mówię: nie. Czemu mam dołączyć do tych, którzy hołdują wszystkiemu, co nie nasze.

Wybrałem Vive Kielce. Reprezentacja jest najważniejsza, ale za nią stoją kluby. Jeśli chcemy mieć dobrą kadrę, trzeba dbać o ciasto, jakim jest 12 zespołów w ekstraklasie. Proszę mi wierzyć, nie jesteśmy w tyle za Zachodem. Mistrz Niemiec gra w gorszej hali niż Vive.

Ale Niemcy żyją piłką ręczną na co dzień. Polacy - raz na dwa lata, kiedy gracie w mistrzostwach świata. Daję głowę, że za dwa miesiące o pana drużynie znów będzie cicho.

- Zgadzam się, już ten szum cichnie. Dlatego nie chcę być maskotką, nie chcę, byśmy byli jak ciuch - dziś modny, jutro nie.

Czasem mówią, że mi odgrzało, że stałem się ważny, że odrzucam zaproszenia. A ja nie pojadę np. do Nowego Sącza na jakieś spotkanie, bo mam swoje obowiązki. Mamy dwa medale mistrzostw świata, ale rano trzeba wstać i myśleć, co dalej z naszą dyscypliną.

Nie żałuję, że wróciłem. Po jednym z ostatnich meczów w Płocku podchodzi do mnie kobieta z mężem i opowiada, że nasze mecze na mistrzostwach świata dodały jej sił w walce z nowotworem. Zdębiałem. Mówię do niej: tymi słowami mi pani pomaga. Zrozumiałem sens tego, co robię już tyle lat. Natychmiast zapomniałem o przegranym meczu w Płocku, interesowała mnie walka z nowotworem tej kobiety. To są mecze życia...

Wyimki

Najbardziej budują mnie porażki. Pozwalają mi i chłopakom coś w sobie odkryć. Siadamy na korytarzu, słuchamy muzyki, ktoś zapali papierosa, gadamy o wszystkim, o dupach - za przeproszeniem - też. Ale gdzieś w głowie na pierwszym miejscu jest kolejny mecz

Inny ojciec ma czas pogadać, pograć z synem w karty, iść na spacer. Ja nie wiem, czy opierdzieliła go pani od polskiego, nie miałem nawet czasu, gdy zrobili mi z żoną niespodziankę i przyjechali na mistrzostwa. Coś do mnie mówią, odpowiadam im jak maszyna, a w głowie mam bolące kolano Bieleckiego i naciągniętą łydkę Żółtaka.

Do góry
Strona 5 z 23 < 1 2 3 4 5 6 7 ... 22 23 >




Kto jest online
2 zarejestrowanych użytkowników (VVega, alfa), 2943 gości oraz 11 wyszukiwarek jest obecnie online.
Key: Admin, Global Mod, Mod
Statystyki forum
24772 Użytkowników
97 For i subfor
45047 Tematów
5582873 Postów

Najwięcej online: 4506 @ 14/05/2024 20:07